W domu jak w kinie

Jedną z moich pasji jest kinematografia. Uwielbiam oglądać filmy i seriale, ale zależy mi też na wygodzie. Kiedyś wybierałem kina pod dany seans filmowy. Nie takie, które było najbliżej, ale takie gdzie była klimatyzacja i wystarczająco dużo miejsca na nogi. Po wejściu na rynek multiplexów, większość sal kinowych spełniała te wymagania, ale za to wiele innych rzeczy zmieniło się przez kolejne lata. Po pierwsze reklamy w kinie – kiedyś były to jedna – dwie, plus kilka zapowiedzi przyszłych premier. Dziś blok reklamowy trwa 20-25 minut (i są to w większości te same reklamy co w telewizji, w domu), a zapowiedzi nowych filmów trwają przynajmniej połowę tego czasu.

Im jestem starszy, tym bardziej irytują mnie też inni uczestnicy seansu. Z biegiem lat coraz częściej wydaje mi się, że zamiast dążyć do kultury wyższej, dajemy coraz większe przyzwolenie na kulturę niższą. W kinie zawsze ktoś rozmawia, komuś dzwoni telefon, gdzieś szeleszczą przyniesione w plecaku chipsy… Jeśli wybieram się do kina, to jest to IMAX i film, który na taki ekran zasługuje albo… czekam i wolę zobaczyć seans w zaciszu własnego mieszkania.

Mieszkam w bloku z wielkiej płyty z lat 80. Mieszkanie ma niespełna 60 m.kw (ale jest z własnym ogródkiem!), więc jest relatywnie przestronne. Niemniej jednak, w porównaniu z salą kinową nie bardzo jest o czym mówić… Ale to nie oznacza, że nie można odtworzyć solidnej namiastki kina w zaciszu domowym. Nie zamierzam się rozpisywać o technologicznych aspektach sprzętu audio-video, ponieważ tu głównym wyznacznikiem jest jedynie „grubość portfela”. Konkluzja i tak będzie jedna – Dolby Atmos > kino domowe 7.1. Rzutnik kinowy > rzutnik domowy 4K.

Własne kino w domu

Zatem tak, obraz i dźwięk w kinie zawsze będą lepsze. Ale powiem nieskromnie, że ekran 140″ cali” i wygodne rozkładane fotele potrafią zrekompensować gorszy odbiór. Dobiegające zewsząd szeleszczenie opakowań na przekąski, wyjścia do toalety czy zdecydowanie długi seans przestają być problemem. Równocześnie można zaprosić znajomych i po dobrym obiedzie rozsiąść się wygodnie do wspólnego seansu.

W domu jak w kinie – właściwe fotele

Zdjęcia dadzą Wam większe pojęcie o ustawieniach foteli tak, aby stanowiły zwykły mebel wypoczynkowy w salonie i dały się szybko i łatwo zamienić w rząd foteli. Wybrałem siedziska 3+2, bo w takiej konfiguracji idealnie mieszczą się w jednym rzędzie przed ekranem. Nikt wysoki przede mną nie usiądzie… Nie pamiętam dokładnie modelu, ale zwykłem powtarzać, że kanapę kupuje się „czterema literami”. Autentycznie chodziłem z drugą połówką po wszystkich dostępnych w okolicy sklepach i siadaliśmy. Nieważny był kształt, wielkość, kolor czy rozkładanie foteli – najważniejsze aby siedziało się na nich naprawdę wygodnie. Te fotele były zdecydowanie najwygodniejsze (co potwierdzają moi goście). Dodatkowa funkcja podnóżka oraz rozłożenia w poziomie sprawiają, że zdarzało mi się na nim zdrzemnąć… 

Ekran z folii napinanej

Jednak najważniejszy jest ekran. Moja konstrukcja ma już z 6 lat i była to jedna z pierwszych folii napinanych, które zakładałem u siebie w mieszkaniu. Wtedy był to absolutnie pierwszy w Europie (a być może i na świecie…?) ekran pod rzutnik wykonany z foli napinanej. To że wybrałem białe satynowe PVC jako ekran, daje mi bardzo ładny efekt gładkiego odbłyśnika. Obraz z rzutnika wygląda idealnie. Ale gdyby ekran miał być po prostu biały, to nie odstawałaby bardziej niż na 8 mm od ściany (zobaczcie jak w ten sam sposób montowaliśmy tkaninę).

Jako że zostawiłem 30 mm przestrzeni pomiędzy ekranem a ścianą, mogłem zainstalować tam lampy LED, używając do tego oświetlenia modułowego. W tamtym czasie na rynku nie było idealnych rozwiązań do tego typu aplikacji. Rozmieściłem więc po obwodzie potrójne moduły, które miały siłę rozświetlać się do 3 metrów ale pod kątem świecenia 40°. Musiałem się pogodzić z „zębami” od cieni. Jednak dosłownie po roku wymieniłem na moduły o kącie świecenie 180° i umieściłem je bezpośrednio na ścianie – nie po obwodzie. Efekt wyszedł idealny. 

W domu jak w kinie – ekran z podświetlaną grafiką

„Ale po co to oświetlenie?” – zapytacie. Otóż dla efektu „double vison”. Polega to na tym, że folia satynowa, z której wykonałem ekran, ma taką właściwość, że nie pokazuje nadruku, który jest od wewnętrznej strony. Uwidoczni się on jedynie wtedy, gdy przepuścimy przez folię światło. Zatem mam świecącą kolorową grafikę albo zgaszony, biały ekran pod rzutnik. Czasem ktoś się zapyta widząc grafikę, czy to puszczony obraz z rzutnika i wtedy tłumaczę jak to technicznie działa. Mój ekran pełni zatem dwie funkcje – użytkową i dekoracyjną.  

Od czasu pierwotnego montażu, kilka razy zmieniłem grafikę tak, aby pasowała pod inne elementy wystroju pokoju, np. pod kolor ściany. Po prostu wypinałem sobie starą powłokę foliową i wpinałem nową. Stare grafiki do tej pory leżą nawinięte na rolkę w piwnicy – nie są zniszczone i mogę ich użyć ponownie. Może jeszcze w tym roku będę przeprowadzał wymianę na kolejny obraz to pokażę cały proces krok po kroku. W sumie jak ktoś nie ma dwóch lewych rąk poradzi sobie z tym sam, ale dla pewności warto odbyć jednodniowe szkolenie z wpinania powłok lub tkanin.

Zatem jeśli masz odpowiednie pomieszczenie z wolną ścianą (niestety rzutnik potrzebuje trochę przestrzeni aby oczekiwane cale mogły się pojawić na ścianie przeciwnej), a do tego marzy ci się świecący obraz, nadający klimatu pomieszczeniu, to warto pomyśleć o takim rozwiązaniu. Oczywiście pierwotnie to ukryta grafika znajdowała się pod stropem. Sufit napinany udawał zwykły karton-gips, a wrażenie robił po zapaleniu światła nad nim…

Scroll to Top